Okienko – Kwiecień 2022
Kwiecień plecień już za nami. W tym roku plótł raczej zimę niż lato, ale wiosna i ciepło nadchodzą. Na Instagramie rządzi Tolkien i jego dzieła, co widać na załączonym zdjęciu. Pod względem czytelniczym był to dobry miesiąc, przeczytałam pięć książek. Udało mi się wrócić do wiedźmińskich opowiadań. Największy plus marnego drugiego sezonu serialu jest taki, że zatęskniłam do prozy Sapkowskiego. I tak, to jest rzeczywiście tak dobre jak zapamiętałam. Do tego doszły nowości fantastyczne ze szczyptą grozy.
Książkowo:
1-2. Andrzej Sapkowski Ostatnie życzenie, Miecz przeznaczenia
3. Kerri Maniscalco Królestwo Nikczemnych
4. John Langan Poławiacz
5. James Islington Blask
ostatecznego kresu
Trzeci tom Trylogii Licaniusa to finał na jaki czekałam. Ta wielowątkowa historia ze światem o niezwykłej głębi i nietuzinkowymi bohaterami wciąga i nie sposób oderwać się od lektury. Streszczenia poprzednich tomów zamieszczone na początku są bardzo pomocne, bo choć nie miałam problemów z odnalezieniem się w akcji, to jednak podejrzewam, że trochę szczegółów mi umknęło i dobrze byłoby przeczytać wszystko jednym ciągiem. Ale to może kiedyś, na razie zachwycam się finałem w którym wszytko jest na swoim miejscu, wątki ładnie się spinają, pojawia się też garść filozoficznych rozmyślań na temat człowieka i jego natury.
Najlepsze książki kwietnia to Blask ostatecznego kresu i Poławiacz. Tradycyjnie nie zamieszczam tu tytułów, które czytałam po raz kolejny, bo w przeciwnym wypadku na pewno znalazłoby się miejsce na wiedźmińskie opowiadania Andrzeja Sapkowskiego.
Serialowo:
1. The Expanse – sezon 5 i 6
Wreszcie udało mi się nadrobić
ostatnie dwa sezony w których protomolekuła
schodzi na dalszy plan, a na pierwszym króluje Marco Inaros, któremu udało się
zjednoczyć Pasiarzy dzięki spektakularnym atakom na Ziemię i Marsa. Kto nie
chciał się podporządkować, ginął, a plany Inarosa są naprawdę ambitne. Ziemia i
Mars muszą toczyć wojnę, do której nie są przyzwyczajone. W sezonie piątym
załoga Rocinante zostaje rozdzielona
i załatwia swoje prywatne sprawy. Muszę przyznać, że irytował mnie przeciągnięty
wątek Naomi, poza tym było ciekawie, ekscytująco i na bogato. Szósty sezon
skupia się na walce z Inarosem, a całość zwieńcza finałowa bitwa w kosmosie,
która robi świetne wrażenie.
Szkoda, że twórcy zakończyli produkcję na tym etapie, bo cała historia nie została opowiedziana. Wątek Inarosa domknięto, ale Protomolekuły, który był kluczowy od początku, nie. Z związku z czym mam spory niedosyt po seansie, zwłaszcza że twórcy na początku każdego odcinka serwowali krótkie wstawki z Lakonii, które na tym etapie nie mają żadnego znaczenia. Mogą je mieć dopiero w przypadku ewentualnej kontynuacji. Ale czy ona nastąpi? Oto jest pytanie.
Aktorsko w tych sezonach błyszczy Cara Gee jako Camina Drummer, która w tym sezonie stanie przed nie
lada wyzwaniami. Dobrze wypada także duet Keon Alexander – Jasai Chale-Owens
jako Marco i Filip Inaros. Relacji ojca z synem The Expanse poświęca sporo miejsca, starannie budując ich
charakterystyki. Na początku Filip jest ślepo zapatrzony w ojca, a jego droga
do dorosłości wiąże się z dostrzeżeniem prawdy o Marco. Ze starej gwardii Rocinante najbardziej interesująco
prezentuje się Amos (Wes Chatham). Shohreh Aghdashloo w roli bezwzględnej
polityk Chrisjen Avasarali to jedna z tych postaci, które po obejrzeniu serialu
na dłużej zostają w pamięci. Może i trochę straciła pazur w porównaniu z
pierwszymi sezonami, ale miała wtedy silniejszą pozycję. Teraz próbuje grać
gorszymi kartami, ale wciąż wykazuje się znacznie większą przenikliwością niż
inni i odważnie wytycza nowe szlaki, mimo że nie ma pewności, dokąd zaprowadzą
one ludzkość. Cóż jednak zrobić, gdy historia wzywa.
W science fiction dużą rolę odgrywają efekty specjalne, a tutaj niczego zarzucić im nie sposób. Ogląda się świetnie, wszystko wypada wiarygodnie, zarówno scenografia jak i walki w kosmosie.
The Expanse kończy się z przytupem i w dobrym stylu, ale ponieważ nie zrealizowano
całej historii, zostawia jednak poczucie niedosytu.
Filmowo:
Ostatni pojedynek (The Last Duel), reż. Ridley
Scott, 2021
Specjalista od historycznych widowisk
kostiumowych wrócił z dość kameralną
historią opartą na kanwie ostatniego pojedynku na śmierć i życie, jaki stoczono
w średniowiecznej Francji w grudniu 1386 roku. Jean de Carrouges (w filmie
tę postać odtwarza Matt Damon) postanowił wymierzyć sprawiedliwość w imieniu
swojej żony Marguerite (Jodie Comer), która została zgwałcona przez Jacquesa Le
Grisa (Adam Driver). Było to dość niezwykłe, ponieważ w tamtych czasach o
gwałcie nie mówiło się głośno. A że było to
klasyczne słowo przeciw słowu, król wyraził zgodę, by to pojedynek
(czyli Bóg) rozstrzygnął kto ma rację.
Scott zdecydował się na przedstawienie fabuły z punktu widzenia trzech
głównych bohaterów. Mamy więc trzy historie – Jeana, Jacquesa, a na końcu
Marguerite. Niektóre sceny powtarzają się we wszystkich, jednak nie są
identyczne. Decydują niuanse. Jean w swoich oczach uchodzi za człowieka prawego i
szlachetnego, któremu inni nie dorastają nawet do pięt. A już na pewno nie Le
Gris. Ten z kolei jest czarującym bawidamkiem. Nie pochodzi z dobrego rodu,
umie jednak dobierać przyjaciół i ustawić się w życiu. Dopiero w oczach
Marguerite widzimy brzydką prawdę: obaj
mężczyźni tak naprawdę niewiele się od siebie różnią. W średniowiecznej
rzeczywistości kobieta nie ma prawa głosu, jest uzależniona od ojca, a potem
męża. Le Gris ją zgwałcił, ale czy zmuszający ją po tym do seksu mąż jest od
niego lepszy?
Wszystkie trzy główne role zostały
świetnie zagrane, a aktorzy naprawdę musieli się napracować, bo przy takim
sposobie opowiadania historii, nawet mimika ma duże znaczenie. Scott nie
zawodzi w tym, co umie robić najlepiej – krwawe, spektakularne widowiska. Świat
średniowieczny jest brudny, ponury, a przez to realistyczny.
Ostatni pojedynek ma oczywiście mocno współczesny wydźwięk, ponieważ i w naszych czasach
kobiety nie mają tak lekko, jak mogłoby się wydawać. Film skłania do refleksji
i dyskusji, a to wartość sama w sobie.
Psie
pazury (The Power of the Dog), reż. Jane Campion, 2021
Montana, 1925 rok. Dwaj bracia, Phil
i George Burbank prowadzą wspólnie duże ranczo. Phil ukończył studia klasyczne,
jest jednak kowbojem pełną gębą. George, mimo że nie ma wykształcenia, jest
zupełnie inny. Chce od życia czegoś więcej. Gdy George poślubia Rose, wdowę po
wisielcu, która sprowadza się na farmę z nastoletnim synem, Phil postrzega
nowoprzybyłych jako wrogów. Rose jest dla niego karierowiczką, zaczyna ją
dręczyć celnie wymierzonymi drwinami. Jej syna, Petera, postrzega jako zupełnie
pozbawionego męskości.
Psie pazury to historia opowiedziana w wolnym tempie, bez gwałtownych zwrotów akcji.
Ale między bohaterami od samego początku czuć rosnące podskórne napięcie. Jest to film w którym pojawia się
zbrodnia doskonała (bardzo zresztą w nim cenię to, że Campion szanuje
inteligencję widza i sporo rzeczy rozgrywa się w lekkich sugestiach i
niedomówieniach), ale nie ona jest głównym tematem. To bowiem western jako gatunek filmowy i kowboj jako
wzorzec męskości najbardziej interesują reżyserkę. W obu przypadkach Psie pazury proponują nowe spojrzenie na
te tematy. Fenomenalną rolę zagrał
Benedict Cumberbatch, który jest ortodoksyjnym kowbojem aż do granic
możliwości, tak mocno, że w jego osobowość wkradają się fałszywe nuty. I istotnie, Phil nosi maskę, której nigdy nie
zdejmuje, a jego przeciwnikiem w pojedynku, bynajmniej nie rewolwerowym, a
rozgrywanym w znacznie bardziej subtelny sposób, będzie Peter. Najpierw jest
obiektem drwin Phila, jednak z czasem kowboj zaczyna postrzegać go jako materiał
na ucznia, kogoś, komu może przekazać swój styl życia i poglądy, a także coś
więcej. Peter szybko rozgryza przeciwnika i podejmuje grę.
Psie pazury to także film o miłości i różnych jej odcieniach. To ona napędza akcję. Peter chce chronić matkę za wszelką
cenę i czuje się za nią odpowiedzialny po śmierci ojca. Dla George’a, w gruncie
rzeczy człowieka samotnego i wrażliwego, ślub z Rose to szansa na znalezienie
szczęścia i rozluźnienie więzi z bratem, która jednak go trochę uwiera. George
chciałby żyć inaczej, ale nie bardzo wie jak, więc jest to dla niego szansa. No
i wreszcie Phil i uczucia, które ukrywa sam przed sobą.
Zdjęcia są po prostu zjawiskowe i stanowią cudowne dopełnienie tej historii. Zdecydowanie warto zobaczyć.
#TRYSCIFI – Akcja czytelnicza
W maju i czerwcu na moim
bookstagramie i blogu będzie trwała akcja czytelnicza #TRYSCIFI, której jestem
współorganizatorką wraz z @brave.book @pani_jezi0ra i @zpiorem. Jej celem jest
czytanie i popularyzowanie książek z gatunku science fiction.
Nieznane planety, kosmiczne wyprawy,
obce gatunki i cywilizacje, nowe technologie, zetknięcie z nieznanym, wizje
przyszłości świata, a w centrum tego wszystkiego człowiek. Jednostka ze swoimi
wadami i zaletami. Społeczeństwo o odmiennej organizacji, wartościach i
potrzebach.
To sól science fiction.
Jeżeli chcielibyście dołączyć,
zapraszam.
A jak Wam minął kwiecień?
Też przeczytałam pięć książek :) Książki Islingtona mi jakoś umknęły, więc w ogóle nie kojarzę tej trylogii, ale może to dobry moment, żeby sięgnąć po pierwszy tom. Trochę rzucić się na głęboką wodę, bez żadnych oczekiwań. Jak sądzisz?
OdpowiedzUsuńMąż mnie namawia na oglądanie "The Expanse", bo on już widział jakieś sezony i chwali, że dobry serial. Pewnie w tym roku się za niego zabiorę. "Psie pazury" też mam w planach. Bardzo niewiele książek science fiction czytałam i chętnie to nadrobię. Jak nadarzy się okazja to może nawet w maju i czerwcu :)
Piąteczka :) Myślę, że każdy moment jest dobry, by zacząć czytać Islingtona, a ten właściwie wyjątkowo dobry, bo wszystkie części są już dostępne i nie trzeba czekać na kontynację.
Usuń"The Expanse" ma nie najlepszy początek, ale potem się rozkręca. Moim zdaniem to najlepszy serial science fiction ostatnich lat i trzeba zobaczyć, podobnie jak "Psie pazury". Nasza akcja to świetny pretekst do nadrabiania science fiction :)
Okej, to postaram się kupić pierwszy tom przy okazji następnych książkowych zakupów. Fantasy i science fiction czytam chyba najmniej ze wszystkich gatunków (no może tylko rzadziej sięgam po romanse), więc chciałabym podreperować swoją znajomość takich powieści :) Kusisz mocno, będę nadrabiać :)
UsuńTaka moja natura, że lubię kusić na dobre książki :) Mam nadzieję, że i tobie się spodoba.
UsuńBardzo udany miesiąc za Tobą.
OdpowiedzUsuńDziekuję, rzeczywiście był udany :)
UsuńJa też mam jakoś ochotę na powrót do Wiedźmina, ale jeszcze nie kupiłam swojej osobistej "kopii". Ciągle zwlekam z nadzieją, że dorwę Wieska w nowym wydaniu w pięknej, twardej oprawie (Słowacy wydali Wieśka ładniej, niż rodzimy rynek - to powinno zostać naprawione ;)).
OdpowiedzUsuńZdecydowanie powinno :) Dziwię się zresztą, że wydawnictwo nie wpadło na pomysł ekskluzywnej edycji Wiedźmina z ilustracjami w twardej oprawie. Na pewno byłoby zainteresowanie :)
Usuń